Zwiędłe, lekkie skrzydlate słowa,
Igielnik ludzki, szpaler, by ranić.
Śmiertelnie uwięzione,
jak kaplice drożne,
co klęczącą spowiedzią
w progach serca।
Tam gdzie ból nosi,
szrapnel z rana krzykliwy,
zabija w zgiełku życia.
A więc on skamieniały bitewny ranny?
Zmieniają się zagłady chmurne,
moje myśli,
jak błyskiem cięciwy struna,
strzała, uwał, grzmot w piersi.
Nic lub nicość?
Nie – Bóg mi jako jedyna stajenka.
Jest, Który Jest,
- błyskiem w szeregach wroga।
I tak podróżuję siedliskiem chmurnym,
nawałnicą życia w tej postaci kamienia,
Delikatnie mrucząc gdy nadchodzi nadzieja,
iskiernikiem wyzwolenia,
sypkim piorunem powstania,
ryczącym witrażem spojrzenia।
Gardzieli duszy w wysłowionej myśli,
W tym świecie, powłoce, laickiej celi,
urok i wieszcz co nikomu nic nie powie
Zostaje wiara, w proch gwiezdny,
Boskie stworzenie ciała i duszy…
Wybaczenie